Jedząc sezonowo robisz dobrze sobie i środowisku. Żywność lokalna i jej pułapki

  • Post category:Żywność

Kupowanie żywności lokalnej miałoby znaczenie, gdyby transport był odpowiedzialny za dużą część końcowego śladu węglowego żywności. W przypadku większości produktów spożywczych tak jednak nie jest – emisje gazów cieplarnianych z ich transportu stanowią mniej niż 10%. W przypadku największych emiterów procent ten jest jeszcze mniejszy. Transport wołowiny (z krów hodowanych tylko na mięso) odpowiada za 0,5% jej śladu węglowego [1]. Zatem argument, że żywność lokalna ma mniejsze emisje z jej transportu niż ta importowana z daleka nie ma większego znaczenia.

Swego czasu przeanalizowano emisje gazów cieplarnianych (GHG) wynikające ze średniej diety w krajach UE. Transport żywności odpowiadał średnio za zaledwie 6% emisji, podczas gdy nabiał, mięso i jaja łącznie za 83%. Inna analiza dotyczyła gospodarstw domowych w USA. Wykazano, że zastąpienie czerwonego mięsa i nabiału kurczakiem, rybą lub jajami tylko jeden dzień w tygodniu zmniejsza emisje GHG bardziej niż kupowanie całej żywności z lokalnych źródeł. Korzystniejsze jest zatem spożywanie mniejszej ilości wołowiny i produktów mlecznych niż lokalnego jedzenia [1].

żywność-lokalna-nie-sezonowa-1

Żywność lokalna wcale nie musi być „eko”, a czasem jest wręcz najgorszym wyborem.

Zdarza się, że krajowe owoce i warzywa mają wręcz większe emisje GHG niż żywność transportowana z daleka. „Trochę winny” jest temu konsument, który chce mieć dostęp do danych produktów przez cały rok. Nie zwraca on uwagi na to, że wiele upraw i zbiorów przypada na ściśle określony czas. W celu zapewnienia dostępu do danego, lokalnego produktu przez dłuższy okres lub cały rok stosuje się energochłonne metody produkcji (w szklarniach czy tunelach foliowych). W takich przypadkach importowana żywność (z krajów, w których jest na nią sezon) jest bardziej „eko” niż lokalna. Weźmy na przykład taką sałatę. Import sałaty hiszpańskiej do Wielkiej Brytanii w miesiącach zimowych powoduje 3 – 8 razy mniejsze emisje GHG niż jej produkcja na miejscu. Natomiast pomidory uprawiane w szklarniach w Szwecji zużywają 10 razy więcej energii niż sprowadzane do tego kraju, w tym samym czasie, z Europy Południowej [1]. Widać zatem, że importowanie żywności z krajów, w których jest na nią sezon ma więcej sensu niż uprawianie jej lokalnie „na siłę”.

Rocznie około 23% wszystkich zebranych warzyw w Polsce stanowią warzywa uprawiane pod osłonami.

W 2019 roku zbiory warzyw wyniosły 5 019 tys. ton. Zebrano 3 850 tys. ton warzyw gruntowych. Natomiast 1 169 tys. ton warzyw pochodziło z upraw pod osłonami (szklarnie, tunele foliowe, inspekty). W Polsce energochłonnymi metodami uprawia się przede wszystkim pomidory i ogórki [2].

Przekonanie, że emisje z transportu żywności stanowią ogromną część całkowitej emisji żywności jest błędne.

W rzeczywistości emisje z transportu stanowią średnio jedynie 6% śladu węglowego żywności. Transport wraz z przetwarzaniem żywności, pakowaniem oraz sprzedażą detaliczną składa się na łańcuch dostaw, którego udział w całkowitej emisji żywności wynosi „jedynie” 18% [3]. O emisjach z produkcji żywności oraz innym jej wpływie na środowisko naturalne można poczytać >tutaj<.

Przyjmowane przez wiele osób błędne założenie być może wynika z przypuszczenia, że transport żywności drogą powietrzną jest powszechny. Dostarczenie żywności samolotem emituje bowiem około 50 razy więcej ekwiwalentu CO2 na tonokilometr niż łodzią. Jednak tylko 0,16% globalnych mil żywnościowych pochodzi z transportu lotniczego. Żywność jest transportowana głównie statkami (prawie 60% globalnych mil żywnościowych). Dotyczy to wielu produktów, o których niejednokrotnie mówi się, że skądś „przyleciały” [3]. Najlepszym przykładem jest awokado, które nie przylatuje zza oceanu (wbrew powszechnemu założeniu), tylko przypływa statkami. Podróż awokado przez ocean trwa trzy tygodnie. Nie psuje się dzięki temu, że znajduje się w chłodzonych komorach (jest konserwowane w temperaturze 5oC). Ciemną stroną awokado nie jest więc sposób ich transportu – co nią jest można przeczytać >tutaj<.

Co zatem rzeczywiście dociera na sklepowe półki samolotami? Konsumentom trudno jest zidentyfikować żywność, która podróżowała drogą powietrzną, ponieważ rzadko jest ona oznaczona jako taka. Ogólną zasadą jest unikanie żywności, która ma bardzo krótki okres przydatności do spożycia i przebyła długą drogę. Przykładami takich produktów mogą być owoce jagodowe i szparagi (te sprowadzane z daleka) [1]. Przy okazji – warto unikać nie tylko kupowania żywności, która „podróżuje” samolotem, ale i samemu unikać tego środka transportu. Jednym transatlantyckim lotem w obie strony (np. z Londynu do Nowego Jorku) przekreśla się (w kontekście emisji) dwa lata diety roślinnej (bang!).

Żywność lokalna nie gwarantuje świeżości.

Skoro wybierając lokalną żywność nie jest się „eko” to może chociaż przemawia za nią świeżość? W końcu z lokalnej farmy jest bliżej do naszego sklepu niż zza granicy. Cóż, zapewne od owoców i warzyw kupowanych na targowiskach bądź w osiedlowych jarzyniakach można oczekiwać świeżości. W takich miejscach nie stajemy jednak przed dylematem „kupić lokalne czy z daleka”. W sklepie już tak. Tam jednak ciężko liczyć na świeżość w przypadku nawet krajowych produktów. Powszechnie przedłuża się owocom i warzywom „świeżość”, co pozwala na ich przechowywanie przez kilka miesięcy. Z jednej strony dzięki stosowaniu chłodzenia i innych metod konserwacji można przewozić żywność na duże odległości, o czym była mowa już wcześniej [1]. Z drugiej jednak strony schładzanie nietrwałych produktów pozwala na ich dłuższe leżenie na sklepowej półce. Przykładowo pomidory z hipermarketu nie smakują jak pomidory zerwane z ogrodu właśnie przez schładzanie ich do temp. 8 oC [4].

żywność-lokalna-nie-sezonowa-2

Na to, że ważniejsze jest by żywność była sezonowa a nie lokalna zwracałam już uwagę w tekście „Weganie nie uratują świata”. Wielu światowych szefów kuchni zachęca do gotowania i jedzenia sezonowo. Znany amerykański szef kuchni Dan Barber promuje gotowanie zgodnie z porą roku. Przekonuje on, że bez dobrych składników nie ma dobrego jedzenia. Najlepszy smak dania uzyskuje się z najlepszych składników. Nieprzerwana dostępność żywności „zabija” jej smak. Ważne jest by wytworzyć jej dużo i by wytrzymywała długi transport, leżenie na półce sklepowej bądź przechowywanie w magazynach. Jej smak i składniki odżywcze schodzą na dalszy plan.

Wybierając sezonowe owoce i warzywa można oczekiwać, że uprawiano jest w najlepszych dla nich warunkach, więc będą najsmaczniejsze. Oczywiście osobną kwestią jest tu czy uprawiano je w gospodarstwie konwencjonalnym czy ekologicznym. W tym artykule skupiam się jednak na uzmysłowieniu, że

ukierunkowanie swoich wyborów zakupowych na lokalności nie jest „eko”. Kierowanie się sezonem na dany produkt już prędzej.

Lokalna żywność ma oczywiście swoje plusy. Kupując takie produkty wspiera się lokalną gospodarkę. Poza tym łatwiej jest stwierdzić, że na dany polski owoc czy warzywo jest akurat sezon niż zastanawiać się, kiedy przypada sezon np. na pomidory w Brazylii. Puentując duże znaczenie przy kupowaniu lokalnej żywności ma to, czy jest na nią równocześnie sezon. Kupowanie polskich ogórków w lutym nie jest dobrym pomysłem (uprawa pod osłonami). Lepiej wtedy kupić zagraniczne, sezonowe lub zrezygnować ze świeżych ogórków na rzecz kiszonych czy konserwowych. W sierpniu natomiast po co kupować holenderski ogórek kiedy można kupić lokalny i sezonowy. Niektórych owoców i warzyw nie da się natomiast uprawiać w Polsce. Nikt nie powinien się jednak czuć winny jeśli kupi banana czy pomarańcze (tym bardziej uprawianych w sposób zrównoważony). Kupowanie nielokalnych produktów nie jest powodem do wstydu. Większość z nich nie jest transportowana samolotami, więc odległość nie ma większego znaczenia.

Na koniec warto poruszyć jeszcze jedną kwestię. Jak zostało już wskazane „kaprys” konsumenta, który chce mieć dostęp do danej żywności przez cały rok spowodował, że uprawia się lokalnie owoce i warzywa poza sezonem. Wiąże się do ze zwiększonymi emisjami GHG oraz dodatkowym zużyciem energii. Jaka jest zatem alternatywa dla chcących jedząc sezonowo zimą? Szukanie produktów z krajów, gdzie jest na nie akurat sezon, czyli celowanie w południową półkulę Ziemi. Albo mrożonki. Wbrew powszechnej niechęci do mrożonych owoców i warzyw mogą być one świetnym rozwiązaniem szczególnie zimą. Poza tym mają jeszcze jedną zaletę – nie psują się, dzięki czemu ogranicza się marnotrawstwo żywności. Jest to istotne bowiem 

24% całkowitej emisji żywności pochodzi z żywności, która jest tracona w łańcuchu dostaw lub wyrzucana przez detalistów, restauracje i konsumentów [3].

[1] Hannah Ritchie (2020):  You want to reduce the carbon footprint of your food? Focus on what you eat, not whether your food is local
https://ourworldindata.org/food-choice-vs-eating-local [źródło online]

[2] GUS, 2020: Produkcja upraw rolnych i ogrodniczych w 2019 roku
https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/rolnictwo-lesnictwo/uprawy-rolne-i-ogrodnicze/produkcja-upraw-rolnych-i-ogrodniczych-w-2019-roku,9,18.html [dostęp online]

[3] Hannah Ritchie (2020) – „Environmental impacts of food production”. Published online at OurWorldInData.org. Retrieved from:
https://ourworldindata.org/environmental-impacts-of-food [źródło online]

[4] https://www.sadyogrody.pl/warzywa/102/prezes_vegapolu_o_produkcji_pomidorow_to_nie_jest_taki_spokojny_biznes_jakby_sie_moglo_wydawac,12843.html

Dodaj komentarz